Mike Dash
Granice poznania
Rozdział 2
Świat bogów i aniołów
Jest to książka o dziwnych zjawiskach, a także o świadectwach i wierze. Jest to również książka o tym, jak te zjawiska się tłumaczy.
Nie rozstrzyga, co prawdziwe, a co nie. Założenie takie, typowe dla innych dziedzin, zupełnie się nie sprawdza w strefie granicznej, gdzie często pochopnym osądem trafia się w świadków, którzy mogą wnieść do procesu wyjaśniającego wiele cennych przemyśleń, albo niszczy się dowody, które - traktowane z wyczuciem - mogłyby doprowadzić do rozwiązania zagadki.
Postawmy sprawę jasno. Nie namawiam, żeby bezkrytycznie wierzyć w każdą zasłyszaną relację, z góry akceptować teorie nie poparte dowodami, ignorować naukę i odrzucać argumenty sceptyków. Nie miałem ani dość czasu, ani chęci, aby dokładnie studiować okultyzm i mistycyzm, i nie chcę zagłębiać się w dziedziny, które są wyłącznie kwestią wiary.
Pragnę natomiast dowieść, iż pojęcia takie jak "fakty" i "fikcja" nie znajdują zastosowania w sferze dziwnych zjawisk. Nie przeczę, że niejednokrotnie będziemy mieli do czynienia z mistyfikacją i oszustwem, że wiele niezwykłych wydarzeń ma fizyczną naturę i tylko na pierwszy rzut oka wydają się osobliwe. Chcę was natomiast przekonać, iż wiele tajemniczych zjawisk ma miejsce gdzieś po drodze między tym, co "rzeczywiste" a tym, co "nierzeczywiste"; że świadkom mogą wydawać się realne, choć w sensie fizycznym realne nie są; że każda prawda budzi tyle samo pytań, na ile udziela odpowiedzi, a każde fałszerstwo może nam coś powiedzieć o stanie psychicznym świadka, o problemach percepcji, skłonności do fantazjowania czy samooszukiwania, o wpływie na jego osobowość, wychowania i kultury.
Jak odbieramy dziwne zjawiska
Na stronach tej książki niejednokrotnie będziemy sobie zadawać pytanie, w co wierzyć i komu ufać, ale - co ważniejsze - czy stykamy się z czymś, co w sensie fizycznym jest realne, czy też mamy do czynienia z tworem wyobraźni świadka.
Warto sobie uświadomić, iż problemy tego rodzaju pojawiają się nie tylko wówczas, gdy istnieje pole do działania ludzkiej wyobraźni, jak choćby spotkania z duchami czy nimfami, lecz także w przypadkach, które z założenia dotyczą zjawisk fizycznej natury. Jeżeli na przykład ktoś zada wam pytanie: "Czy wierzysz w UFO?", przypuszczalnie rozumie przez to: "Czy uważasz, że UFO są pozaziemskimi pojazdami?". Pytanie takie jest całkiem na miejscu, wielu wiarygodnych badaczy uważa bowiem, że latające spodki pojawiają się za sprawą gości z kosmosu. Ale przecież istnieje wiele innych możliwości tłumaczenia zjawiska UFO. Niektóre nie zidentyfikowane obiekty latające mogą być tajną bronią naszego lub innych państw. Wiele to po prostu pomyłki, inne zaś - złudzenie optyczne w rodzaju fatamorgany. Spora liczba relacji odnosi się do niezrozumiałych lub nieznanych zjawisk atmosferycznych, niemało też świadkowie postrzegają w zmienionym stanie świadomości - we śnie lub w transie hipnotycznym.
Żadne z tych tłumaczeń nie jest w pełni satysfakcjonujące. Załóżmy, że uczciwy, inteligentny świadek widzi planetę Wenus - jasne, ale nieruchome światło tuż nad horyzontem - mówi zaś, iż widział jaskrawo połyskujące UFO, które pędziło po nocnym niebie, a potem zniknęło z ogromną prędkością. Tego typu doświadczenie jest dość powszechne. Ustaliwszy, że to pomyłka, możemy po prostu zapomnieć o całej sprawie. Ale z drugiej strony warto takie przypadki głębiej zbadać, potwierdzają one bowiem skłonność ludzi do dostrzegania osobliwości w zupełnie naturalnych zjawiskach. Jeśli pewna kobieta w hipnozie przypomina sobie, że w środku nocy została porwana z łóżka przez niewidzialne pole, przeniesiona przez zamknięte okno na pokład czekającego UFO, poddana badaniom medycznym, a następnie z powrotem włożona pod kołdrę, tak że nawet śpiący obok mąż niczego nie zauważył, spytamy wówczas, czy są jakiekolwiek fizyczne dowody potwierdzające jej wspomnienia - ślady po badaniach albo świadek, który widział, że uprowadzenie istotnie miało miejsce - a także czy nie mógł to być sen, zwykły lub zasugerowany w hipnozie.
W tak złożonych zjawiskach nie wystarczy spytać: "Czym było to, co świadek zobaczył?" i "Czy to doświadczenie było prawdziwe?" Jeśli uprowadzenie rzeczywiście miało miejsce, dlaczego mąż ofiary się nie obudził? Jak to możliwe, żeby ludzkie ciało przeniknęło przez szybę okna? Jeśli było to tylko złudzenie, jak to się dzieje, że ofiara domniemanego uprowadzenia tak dobrze zapamiętała wiele szczegółów zdarzenia i najwyraźniej wierzy w jego realność? Czy znajdowała się w stanie zmienionej świadomości, a jeśli tak, to jakiego typu był to stan i dlaczego ta konkretna kobieta doświadczyła go w tym konkretnym czasie? W jakim stopniu miał on wpływ na jej zdolności poznawcze i dlaczego obcy, którzy ją badali, są takimi samymi osobnikami, jakich zapamiętali inni uprowadzeni? Czy owa kobieta znała relacje o uprowadzeniach na tyle dobrze, żeby zmyślić swoją historię - świadomie lub nie? Czy jej relacja nie jest wymyślona na użytek badaczy
UFO albo czy terapeuta stosujący hipnozę nie zasugerował jej odpowiedzi zadawanymi pytaniami? Czy świadomie odtwarzane wspomnienia pokrywają się z tym, co ujawniła w hipnozie?
Pragnę ze szczególną siłą podkreślić, że niektóre tajemnicze zjawiska przedstawione w tej książce znajdują racjonalne wytłumaczenie. Na przykład relacje o spadających żabach, rybach i innych przedmiotach można wyjaśnić trąbami wodnymi lub powietrznymi, które wsysają zawartość zbiorników wodnych i przenoszą w inne miejsce. Badacze UFO mogą przytoczyć sporą liczbę wypadków, w których widać było przekonujące dowody spotkań z nie zidentyfikowanymi obiektami latającymi, takie jak widoczne "ślady lądowania" na ziemi czy oparzenia na twarzach i rękach świadków, którzy znaleźli się zbyt blisko tych obiektów. Ostatnio słyszeliśmy o odkryciu kilku niespotykanych odmian jeleni w lasach Wietnamu, co może oznaczać, że po ziemi chodzi co najmniej trzysta pięćdziesiąt nie znanych dotychczas gatunków zwierząt - poczynając od yeti, po niespotykane gatunki wodnych potworów.
Z pewnością łatwiej i rozsądniej jest zakładać, że dziwne zjawiska mają źródło w rzeczywistości. Przynajmniej tak wynika z relacji świadków, na których wspomnieniach musimy polegać. Potwór z Loch Ness wygląda i zachowuje się jak prawdziwe zwierzę. Obcy porywacze może i są spoza tego świata, lecz jednocześnie wydaje się, iż są istotami z krwi i kości, przybywającymi metalicznymi statkami kosmicznymi, i zajmującymi się tak czysto fizycznym działaniem, jak badania medyczne. Co więcej, zawsze można tłumaczyć najdziwaczniejsze i najbardziej nieprawdopodobne aspekty owych zjawisk tym, że po prostu nie jesteśmy w stanie zrozumieć obcej, przewyższającej naszą technologii.
A mimo to fakt, iż kilkuset świadków wierzy, że widziało ogromne stworzenie w jeziorze Loch Ness, i że jezioro to zawiera dostatecznie dużo innych zwierząt, aby wyżywić kolonię wodnych potworów, wcale nie dowodzi istnienia takich potworów. Może rzeczywiście tam są, lecz jeśli tak, to czym wytłumaczyć podobne obserwacje identycznych stworów w innych jeziorach Szkocji i Irlandii, zbyt małych, by wyżywić pojedynczego osobnika, nie mówiąc już o całym stadzie? Może owe "potwory" są czymś w rodzaju duchów, a może świadkowie widzą jedynie specyficzne formacje fal wodnych lub nurkujące ptaki? Jeśli tak jest, jeśli nierzeczywiste może wydawać się tak bardzo realne, to jaką mamy pewność, że istnieje coś takiego, jak "rzeczywistość"? Krótko mówiąc, do jakiego stopnia my sami jesteśmy zjawiskiem?
Cudowne zdarzenia
Jednym z najwytrwalszych i najprzenikliwszych poszukiwaczy dziwnych zjawisk jest David Hufford, badacz folkloru, który na podstawie obserwacji na Nowej Fundlandii i w innych rejonach stworzył szczególnie interesujący model oceny zjawisk nadprzyrodzonych.
Specjalnością Hufforda, którą szczegółowo omawia w książce The Terror That Comes in the Night, jest "nocny intruz", istota wdzierająca się przeważnie nocą do sypialni i strasząca domowników. Mieliśmy już z kimś podobnym do czynienia. Było to stworzenie o skrzydłach nietoperza w pokoju Randy'ego P. Lecz nie był to typowy przedstawiciel gatunku, większość nocnych intruzów bowiem jest o wiele bardziej przerażająca.
W trakcie swych badań Hufford odkrył, iż relacje o pojawianiu się tych osobników są mocno zróżnicowane w zależności od kultury. Typowo przebiega to tak: świadek budzi się ze snu ze świadomością, że coś zbliża się do pokoju. Słyszy na przykład stąpania w kierunku drzwi, może nawet widzieć dziwną istotę zbliżającą się z dużej odległości - o wiele większej niż przestrzeń ograniczona ścianami sypialni. Postać podchodzi coraz bliżej do łóżka, w końcu siada na piersi świadka. Jej ciężar wgniata go (lub ją) w materac, ale gdy próbuje się uwolnić czuje, że jest sparaliżowany i niezdolny do pozbycia się intruza. Napastnik niekiedy nawet przemawia, kpiąc z ofiary: "Wiedziałeś przecież, że przyjdę".
Nocni intruzi są przeważnie widzialni i przyjmują ludzką postać, choć świadkowie wyczuwają w nich coś obcego lub zwierzęcego. Trudno ich rozpoznać, jedni pojawiają się w formie zamazanej plamy, inni mają wyraźniejsze kontury, ale zamiast twarzy widać pustkę. Lecz prawie bez wyjątku sprawiają wrażenie groźnych, złych i potężnych, choć nigdy tak naprawdę nie uczynili nikomu krzywdy. A więc leżąc na łóżku, niezdolni do jakiegokolwiek ruchu, całkowicie zdani na łaskę i niełaskę złośliwych i z pewnością nadnaturalnych istot, świadkowie przeżywają najokropniejsze chwile w życiu.
Hufford opisał wiele odmian tych istot. Na Nowej Fundlandii noszą nazwę Old Hag, oznaczającą starą, złą kobietę. W Japonii przypominają demona z miejscowej mitologii. Wielu świadków twierdziło, że widzieli w sypialni małych kosmitów, podobnych do "Szaraków", którzy, zdaniem badaczy UFO, uprowadzają ludzi w celu przeprowadzania na nich doświadczeń medycznych. Inni mówią o mniej może wyraźnych, lecz równie nieprzyjaznych istotach. Podczas dyskusji internetowej, która miała ostatnio miejsce, Paul Vincent, analityk komputerowy w zespole Universytetu Central England, wspominał:
Pamiętam, że kiedy miałem dwadzieścia parę lat, przez niemal rok kilka razy w tygodniu budziłem się ze świadomością, iż ktoś ściąga ze mnie kołdrę: nie zwijała się czy unosiła w jednym rogu, ale cała podnosiła się o kilkanaście centymetrów (...). Potem docierał do mnie głęboki, ciężki oddech obok łóżka. Wtedy zaczynałem się bać. Następnie lodowato zimna dłoń chwytała mnie za jądra i ściskała. Nie wywoływało to bólu, ale i nie należało do przyjemności.
Zwykle w tym momencie próbowałem się poruszyć i stwierdzałem, że jestem kompletnie sparaliżowany - czułem końce palców, lecz nie mogłem ich zacisnąć. Potem ustawało ściskanie jąder, a kołdra na powrót opadała - odczuwałem nawet powiew ciepłego powietrza na twarzy. Wówczas następował ostatni akt: jakaś wielka siła z góry wgniata mnie w materac (...). Wtedy już zwykle mogłem poruszać palcami i całym ciałem, dzięki temu "budziłem się", ciężko dysząc.
Niekiedy można znaleźć wskazówki rzucające światło na źródło tego zjawiska. Steve Howells z południowej Walii przypomina sobie, że swego czasu zaczytywał się zgromadzonymi przez wuja książkami Dennisa Wheatleya, pisarza specjalizującego się w opowiadaniach o czarnoksiężnikach i demonach. Po przeczytaniu kilku z nich, wspomina Howells, "obudziłem się w nocy z głową położoną na boku, tak że jednym okiem widziałem sypialnię, a drugie wciśnięte było w poduszkę. Tym drugim zobaczyłem loch, na którego dnie znajdował się wielki czerwony facet z rogami, wyciągający po mnie łapy".
Inny korespondent, Bili Jacobs z Uniwersytetu San Diego, pamięta, że po obejrzeniu starej wersji filmu o Frankensteinie obudził się w nocy i ujrzał półprzeźroczystego potwora Frankensteina "stojącego w moim łóżku. Mówię >>w
Hufford spotkał się w trakcie swych badań z wieloma podobnymi przypadkami. (Stwierdził, że na Nowej Fundlandii prawie jedna czwarta populacji przeżyła wizytę Old Haga). Mimo to nie uważa, by nocny intruz był li tylko zjawiskiem kulturowym, albowiem jedynie nieliczni z jego informatorów rozmawiali o swym doświadczeniu z innymi ludźmi, a prawie jedna trzecia nigdy przedtem nie słyszała o tej istocie i była zdziwiona, że relacje o niej tak często powtarzają się w podobnej formie. Hufford poszedł dalej, twierdząc, iż badani przez niego świadkowie przeżyli doświadczenie znane w każdej społeczności na świecie, lecz interpretowali je według miejscowych obyczajów, wiary i własnego doświadczenia. Innymi słowy, uważał, że Old Hag jest raczej źródłem niż produktem wiary.
Do kwestii tej wrócimy jeszcze w następnym rozdziale. Warto tylko wspomnieć, iż późniejsze badania, prowadzone w kierunku zapoczątkowanym przez Hufforda, wyodrębniły inne zjawiska wspólne wielu kulturom, które również są w jakimś sensie "realne" i można je analizować tą samą metodą, czyli z punktu widzenia charakteru doświadczenia.
Z tej grupy najważniejsze są bez wątpienia zjawiska nazywane przez Jamesa McClenona "cudownymi zdarzeniami". McClenon, badacz z Akademii Medycznej Uniwersytetu Stanowego Pensylwania, zgromadził ponad tysiąc bezpośrednich relacji o poznaniu pozazmysłowym, zjawach, przeżyciu stanu przebywania poza ciałem (out of body experience - OBE ), logurgii (chirurgii w transie) i duchowym uzdrawianiu. Dowodził, że zjawiska te odznaczają się pewnymi charakterystycznymi cechami w każdej kulturze - od Europy po Japonię, od Afryki po Chiny. Na przykład wyniki badań opublikowane w 1978 roku wskazują, iż zjawisko OBE występuje w dziewiętnastu z dwudziestu badanych społeczności. Co więcej, owo niezwykłe doświadczenie znane jest od dawna i odegrało ważną rolę w kształtowaniu się koncepcji życia po śmierci, zdolności paranormalnych, świata duchów i duszy człowieka. W książce zatytułowanej Wondrous Events: Foundations of Religious Belief McClenon zwraca uwagę, że analogie w pojmowaniu życia po śmierci w buddyzmie i chrześcijaństwie może - przynajmniej częściowo - wynikać z podobnych doświadczeń w obu kulturach.
Nie ma wątpliwości, iż dziwne zjawiska zawsze łączyły się z praktykami religijnymi, i tak jest do dziś. Niewytłumaczalne zdarzenia zostały po prostu włączone do tradycji religijnych. Każdy system wierzeń zawdzięcza swoje powstanie jednemu lub wielu "cudownym zdarzeniom", a główne postacie największych religii - ludzie tacy jak Mojżesz, Chrystus czy Mahomet - sami doświadczali cudów i również je czynili. Można by zatem powiedzieć, że dziwne zjawiska nie są wytworem wiary i religii, ale że religia i wiara mają swe korzenie w dziwnych zjawiskach.
Spotkania z bogami
Ze wszystkich religijnych doświadczeń najbardziej znaczące i - co istotne - najbardziej powszechne są wizje bogów i aniołów, diabłów i świętych. W całej historii ludzkiej cywilizacji bóstwa każdej niemal religii pojawiały się na ziemi, aby ustanawiać ośrodki kultu, pouczać ludzi i (najczęściej) ostrzegać ich przed odstępstwem od boskich praw. Owe "wizje" mogą występować w postaci głosu dobiegającego znikąd, bogowie ukazują się także w snach i w widzeniach albo też przybierają ludzką postać, a ich boskość objawia się tym, że mogą nagle znikać lub czynić cuda.
Relacje o takich zdarzeniach sięgają czasów starożytnych. Grecy i Rzymianie wierzyli, iż mieszkańcy Hadesu i Olimpu przybywają na ziemię, kiedy zechcą, w postaci ludzi i zwierząt. Wierzenia te stały się podstawą bogatej mitologii w dawnych czasach, ale też przetrwały do naszej, znacznie bardziej racjonalnej epoki. Istnieje na przykład kilkanaście relacji, które pewien pisarz nazywał "klasycznymi spotkaniami trzeciego stopnia" z bliźniętami Kastorem i Polluksem, bóstwami opiekuńczymi Sparty, czuwającymi nad podróżami i działaniami wojennymi. Kastor i Polluks symbolizowali gościnność i dlatego pojawiali się często szczodrym gospodarzom, brali udział w bitwach lub wyjawiali wyniki kampanii. Cyceron pisze, że gdy Rzymianie pokonali Perseusza Macedońskiego w 167 roku p.n.e., niejaki P. Vatienus, podróżując nocą drogą salaryjską, spotkał dwóch młodzieńców na białych koniach (później stwierdzono, że byli to bliźniaczy bogowie), którzy wyjawili, iż Perseusz został tego dnia wzięty do niewoli. Gdy Vatienus oznajmił nowinę w rzymskim senacie, wtrącono go do więzienia "za nie przemyślane wypowiadanie się o sprawach państwa" i uwolniono dopiero wówczas, kiedy wiadomość o zwycięstwie Rzymian dotarła konwencjonalnymi drogami do władz. Poza uwolnieniem wizjonera postanowiono uznać prawdziwość jego opowieści, przyznając mu ziemię i zwolnienie z podatków na mocy dekretu, który znany był jeszcze w czasach Cycerona, czyli po stu latach.
Obiektywnie rzecz biorąc, nie ma wielkiej różnicy między osobliwym doświadczeniem Vatienusa, który musiał być całkowicie pewny otrzymanych informacji, skoro zaryzykował powiadomienie senatu rzymskiego, a wizjami religijnych przywódców, którym bogowie przekazywali prawdy objawione osobiście lub w formie wizji. Jedyna różnica polega na tym, iż Rzymianie nie uważali się za faworyzowanych przez bogów, podczas gdy proroków wielkich monoteistycznych religii uznawano za osoby cieszące się szczególnym zaufaniem i łaską Boga, który osobiście przekazywał im swą wolę, przez co jakaś cząstka świętej potęgi spływała też na współwyznawców.
Ponieważ potęga owa odstępowana jest raczej chętnie - aczkolwiek prorok na początku napotyka pewien opór - religijne wizje garstki ludzi miały ogromny wpływ na dzieje ludzkości. Około 1250 roku p.n.e. prorok Mojżesz, pasący trzodę teścia w kraju Midianitów, po raz pierwszy usłyszał głos Boga dochodzący doń z płonącego krzewu i rozkazujący wyprowadzenie Izraelitów z Egiptu oraz stworzenie państwa żydowskiego w ziemi obiecanej. Posłuchał głosu, czego skutki odczuwamy do dziś. Mahomet otrzymał powołanie około 610 roku n.e. podczas medytacji na górze Hira, wznoszącej się nad równiną otaczającą Mekkę (tym razem także był to dochodzący znikąd głos, a nie wizja). Dalsze prawdy były prorokowi objawiane w podobny sposób przez całe jego życie (z początku w postaci rozmaitych głosów, niekiedy brzmiących "jak dzwonki"), a zebrane utworzyły tekst Koranu. Wyposażeni w jego słowo i tę księgę, muzułmanie ruszyli w 633 roku ze swych pustynnych osad i w ciągu kilku dziesiątków lat nie tylko opanowali starożytne cesarstwo perskie i niemal podbili Bizancjum, ale także rozprzestrzenili nową religię na połowie terytorium Azji i Afryki.
Liberalni przywódcy religijni w naszych czasach głoszą, że owa starożytna tradycja spotkań z bogami ma charakter symboliczny i nie należy jej brać zbyt dosłownie. Ale mamy wszelkie powody mniemać, iż dla zainteresowanych doświadczenia te stanowiły nie tylko najważniejsze wydarzenie w życiu, ale także były całkowicie realne.
Wiemy o tym, bo w okresie ostatnich dwustu lat dwóch współczesnych proroków miało wizje i pozostawiło po sobie dokładne relacje ze spotkania z Bogiem, które są wciąż dostępne badaczom historii, w przeciwieństwie do ksiąg dotyczących najwcześniejszych okresów judaizmu, chrześcijaństwa i islamu. Pierwsza z tych wizji miała miejsce w 1819 roku, gdy pewnemu synowi farmera z Palmyry w stanie Nowy Jork Bóg i Chrystus ukazali się równocześnie, radząc, aby nie przyłączał się do istniejących już kościołów. Cztery lata później miała miejsce druga wizja, w której anioł imieniem Moroni powiódł młodzieńca, Josepha Smitha, do kryjówki na stoku wzgórza za jego domem, gdzie schowane były złote tablice. Według słów Smitha, tablice pokrywało tajemnicze, nieznane pismo. Moroni przybył ponownie we wrześniu 1827 roku i wręczył mu dwa magiczne kamienie, umożliwiające przetłumaczenie tekstu napisanego w starożytnym języku. Po włożeniu kamieni do kapelusza i nakryciu głowy kocem Smith odczytał wyryte w złocie słowa, które dały początek nowej religii - mormonizmowi.
Twierdzenia Smitha, że dostąpił łaski boskiej - w co bez zastrzeżeń wierzyli jego wyznawcy - zostały przez wielu współczesnych mu bezlitośnie wyśmiane. Wrogowie nowej religii uważali go za szarlatana, zwracając uwagę, że odkrycie dziwnych złotych tablic zbiegło się z manią poszukiwania skarbów. Dowodzili, że Smith jest jednym z wielu ludzi pragnących zapoczątkować w owym czasie nowy ruch religijny. Pokpiwali też z jego twierdzenia, iż nie może przedstawić tablic jako dowodu prawdziwości posłannictwa, ponieważ Moroni wrócił i zabrał je, gdy tylko zostały przetłumaczone. Zebrano nawet oświadczenia sąsiadów, którzy wyznali, iż Smith sam im mówił, że Księga Mormona pomyślana była jako powieść i dla niego samego zaskoczeniem jest fakt, iż ludzie traktują ją poważnie. Księga, będąca w zasadzie historią Ameryki od 500 roku p.n.e. do 400 roku n.e., i zawierająca stwierdzenie, iż sam Chrystus zstąpił z nieba po ukrzyżowaniu, żeby nauczać tubylców, przeczy wszelkim innym pisanym źródłom historycznym oraz materiałom archeologicznym. Jednak zwolennicy Smitha przyjęli księgę równie bezkrytycznie, jak chrześcijanie Biblię, a liczba nawróconych na mormonizm dowodzi, iż oddziałuje ona na ich sferę duchową. Znajdujące się w niej opowieści o zdradach, nawiedzeniach i wielu krwawych bitwach sprawiają, że lektura księgi jest naprawdę pasjonująca.
Jeszcze bardziej godna uwagi jest historia Hong Xiuquana, urzędnika z chińskiej prowincji Guandong. Podczas pobytu w Kantonie w 1836 roku wpadło mu w ręce tłumaczenie fragmentu Biblii. Wersety z Nowego Testamentu pomogły mu w interpretacji dziwnego snu, w którym wraz ze starszym bratem walczył z demonami w obronie człowieka o złotej brodzie. Hong doszedł do wniosku, iż sen był w istocie wizją Boga i Chrystusa i że on sam jest młodszym bratem Chrystusa, a zatem chińskim synem Boga. Głosząc tę niezwykłą doktrynę na wzgórzach w pobliżu Kantonu, stopniowo zyskiwał wyznawców nowej religii, która rosła w siłę, aby w końcu doprowadzić w południowych prowincjach Chin do prawdziwego powstania przeciwko cesarzom Manchu z północy.
Stłumienie powstania, nazwanego złośliwie Taiping, czyli "niebiański pokój" (głosił go jeden ze sloganów Honga), zajęło Chińczykom piętnaście lat. Przez cały ten czas Hong miał wizje, w których przemawiali do niego ojciec i starszy brat. Ponadto - rzecz niezwykła dla człowieka z jego pozycją - tymczasowo uznawał twierdzenia kilku wyznawców, iż także są obdarzeni misją przekazywania boskich praw. Jeden z nich, wypalacz węgla drzewnego nazwiskiem Yang Xiuquin, wchodził w trans i Bóg przemawiał za jego pośrednictwem; inny, rolnik Xiao Chaogui miał wizje Jezusa i śpiewał pieśni skomponowane w niebie specjalnie dla kongregacji Taiping. Cuda te dodawały sił buntownikom, a powstanie było najdłuższą rebelią w historii Chin; ocenia się, że zginęło wówczas sześćdziesiąt milionów ludzi, zarówno w bitwach, jak i z powodu głodu oraz chorób.
Na Zachodzie wizje tego rodzaju miały mniej katastrofalne skutki, choć niezaprzeczalnie wywierały znaczny wpływ na dzieje. Joanna d'Arc, którą kierowały głosy św. Katarzyny i archanioła Michała, pomogła Francuzom wyzwolić się spod władzy Anglików podczas wojny stuletniej. Ale Joanna była wyjątkową postacią, i to nie tylko dlatego, że stosunkowo nieliczni chrześcijanie przyznawali się do spotkań z Chrystusem czy świętymi. Znaczna większość ma widzenie Matki Boskiej. Dzieje się tak, ponieważ niemała grupa w obrębie tej większości, to rzymscy katolicy, dla których misja Maryi jest całkiem oczywista - jako jedyna z mieszkańców niebios, oprócz Chrystusa, posiada ciało fizyczne, w którym może objawić się ludziom. Jednakże dla niekatolików sposób, w jaki Dziewica demonstruje swą obecność na ziemi, jest wysoce wątpliwy.
Zacznijmy od tego, że pierwsze 1800 lat, jakie upłynęły od chwili jej śmierci, Maryja spędziła w niebie i z niewiadomych powodów od 1830 roku zaczęła coraz częściej pojawiać się wśród śmiertelnych. Pominąwszy postać "w szacie utkanej ze słońca", o której mowa w Apokalipsie, najwcześniejsza odnotowana w kronikach wizja miała miejsce w 432 roku, a pierwsza opisana szczegółowo zdarzyła się dopiero w 1061 roku, kiedy lady Walshigham z Norfolk ujrzała dom Chrystusa w Nazarecie i otrzymała polecenie wybudowania jego wiernej kopii. (Co ciekawe, kopia ta została wzniesiona według XI-wiecznych saksońskich wzorów architektonicznych, a nie w stylu palestyńskim z I stulecia).
Kolejna ważna wizja miała miejsce po upływie pięciu stuleci, w 1531 roku, i to nie w Europie, lecz w jedynie częściowo schrystianizowanym Meksyku. Tam właśnie sędziwemu nawróconemu Indianinowi, Juanowi Diego, ukazała się piękna młoda dziewczyna, która poleciła mu zbudować kaplicę w miejscu, gdzie się pojawiła. Aby przekonać miejscowego biskupa, że Diego mówi prawdę, istota owa musiała dokonać cudu, polegającego na tym, iż jej wizerunek odbił się na utkanym z włókien kaktusa płaszczu Indianina (obecnie płaszcz ten znajduje się w nowej bazylice w pobliskiej Gwadelupie). Dzięki cudowi wizja Indianina została uznana przez Kościół. Warto wspomnieć, iż była pierwszą z zaledwie dziesięciu, które uzyskały oficjalną akceptację, i jedyną przed 1830 rokiem. [Druga była św. Katarzyna Laboure, której Matka Boska objawiła się w klasztorze w Paryżu w 1830 roku. Uważa się, że to doświadczenie zapoczątkowało współczesne objawienia Matki Boskiej, ponieważ wizja ta została utrwalona na ponad milionie religijnych medalionów sprzedawanych na terenie całej katolickiej Francji. Nie jest wykluczone, iż Bernadetta Soubrious - a być może także wizjonerzy z La Salette - przed doświadczeniem wizji widzieli kopie medalionów i stąd wiedzieli, jak powinna wyglądać Matka Boska.] Ponadto nawet współczesne katolickie źródła utrzymują, że postać utrwalona na płaszczu w naturalnej wielkości jest w rzeczywistości malunkiem. Sceptycy zaś podkreślają, iż w ciągu następnych sześciu lat kościół wykorzystał cud do nawrócenia na chrześcijaństwo prawie ośmiu milionów Meksykanów i że wizerunek w nieznacznym stopniu przypomina osobę opisaną przez Diega. Najdziwniejszą bez wątpienia rzeczą w całym wydarzeniu był właśnie wygląd Matki Boskiej: według Diega przypominała czternastoletnią meksykańską dziewczynę. Szczegół ten interpretowano rozmaicie. Głęboko wierzący uważają, iż Święta Dziewica ukazała się Indianinowi w postaci, która by go nie przestraszyła, sceptycy natomiast twierdzą, że wizja była jedynie fantazją i że Maryja Juana to zwyczajnie wytwór określonego miejsca i czasu.
Dopiero w połowie XIX wieku wizje Matki Boskiej jęły przybierać formę znaną obecnie. Do tego czasu nieliczni, którym się ukazywała, byli zwykle ludźmi dorosłymi, wyjątkowo religijnymi i stosunkowo oświeconymi. To zrozumiałe zarówno dla osób głęboko wierzących, które uważały, że ukazanie się Matki Boskiej jest nagrodą za pobożność, jak i dla niewierzących, dla których wizje nie były niczym więcej niż tylko tworem wybujałej wyobraźni. Ale od lat czterdziestych XIX wieku obserwujemy pojawienie się nowego typu widzeń. Otóż Matka Boska zaczęła coraz częściej obdarzać swą łaską nieuczone chłopskie dzieci, które nawet nie były wychowane w atmosferze zbyt silnej wiary. Nad rozwiązaniem tej zagadki biedzili się zarówno wierzący, jak i niewierzący.
Wizja, która wszystko zmieniła, miała miejsce 19 września 1846 roku w pobliżu Grenoble w Alpach francuskich. Dwoje świadków - czternastoletnia Melanie Mathieu i jedenastoletni Maximin Giraud - paśli krowy na wzgórzu w pobliżu wioski La Salette. Właśnie obudzili się z drzemki, gdy około trzeciej po południu Melanie ujrzała w pobliżu źródła światło "o wiele jaśniejsze niż słońce". Blask rozsiewała kobieta siedząca z głową wtuloną w dłonie. Płakała. Gdy zaciekawione dzieci ruszyły w jej kierunku, postać wstała, poleciła im podejść bliżej, po czym ostrzegła:
Jeśli lud mój nie posłucha, nie zdołam powstrzymać karzącej ręki mego syna. Jest taka silna, taka ciężka, nie zdołam jej dłużej zatrzymać.
Sześć dni dałam wam na pracę, a siódmy zatrzymałam dla siebie, ale oni mi go nie dali. To dlatego ręka mego syna jest taka ciężka. Ci, którzy powożą wozami, przeklinają używając imienia mego syna (...). Jeśli zbiory przepadną, stanie się tak z waszej winy.
Postać kontynuowała jakiś czas przemowę w tym samym duchu, mówiąc częściowo po francusku, częściowo w miejscowym dialekcie. Zapowiedziała choroby, które dotkną dzieci w tym rejonie, a także fatalne plony winogron i orzechów. Zakończyła następująco: "Moje dzieci, powiedzcie to wszystko ludziom". Potem odpłynęła, według Melanie, unosząc się tuż nad ziemią.
Sposób, w jaki się oddaliła, był dość niezwykły. Podobnie jak Uśmiechnięty Kot w Alicji w krainie czarów Lewisa Carolla, zjawa znikała etapami, poczynając od głowy, tak więc po chwili widać było tylko stopy, a potem po całej postaci pozostała tylko otaczająca ją lekka poświata. (Jako ciekawostkę warto przytoczyć relację o późniejszej wizji, która miała miejsce w czasie wojny francusko-pruskiej we francuskiej wsi Pontmain. Matka Boska pojawiła się wówczas na niebie otoczona owalną ramą, a jej słowa nie zostały wypowiedziane, lecz "napisały się" na trzyipółmetrowej szarfie, która pojawiła się u jej stóp. Potem zniknęła stopniowo, poczynając od stóp, "w czymś w rodzaju worka").
Trudno teraz określić, co Melanie i Maximin myśleli o owej zjawie w La Salette. Z aluzji do potęgi syna należało wnioskować, że pragnie się przedstawić jako Matka Boska, jednak dzieci mówiły o niej "Pani", nie określając dokładnie tożsamości. [Dzieci nie powiedziały, kim była zjawa. Tutaj mamy do czynienia z niezwykle osobliwą sytuacją. Według jednego z badań wizji maryjnych, pojawiająca się postać podaje swoje imię w mniej niż połowie przypadków, a w tych, w których się przedstawia, przyjmuje osobowość znaną jedynie w danym rejonie. Na przykład na Alasce w 1873 roku przedstawiła się jako „Nasza Pani z Rhine".] Obojgu nie poszczęściło się w późniejszym życiu; Melanie wstępowała do różnych kongregacji, ale w żadnej nie czuła się dobrze, Maximin zaś zmieniał pracę ze złej na jeszcze gorszą. Utrzymywano natomiast, że wkrótce spełniły się wszystkie przepowiednie dotyczące chorób i dopustów, choć najwcześniejsze źródła potwierdzające ten fakt pochodzą dopiero z roku 1854, czyli po upływie ośmiu lat od widzenia.
Najsłynniejsze z kilkuset znanych objawień się Matki Boskiej, drugie bez zastrzeżeń uznawane przez Kościół rzymskokatolicki, miało miejsce kilka lat później, w spokojnym miasteczku Lourdes. Wizję miała chorowita dziewczynka, Bernadette Soubrious, przypominająca dzieci z La Salette. Żyła w skrajnej nędzy z ojcem pijakiem (byłym młynarzem, chwytającym się dorywczych zajęć), matką pijaczką, trzema braćmi i trzema siostrami. W 1858 roku, w czasie gdy zaczęły się objawienia, rodzina była tak biedna, że mieszkała w budynku dawnego więzienia, który przez francuski urząd więziennictwa uznany został za nie nadający się do zasiedlenia, a jedzenia mieli tak mało, że najmłodszy brat Bernadetty zjadał w kościele wosk kapiący ze świec.
W południe 11 lutego 1858 roku czternastoletnia dziewczynka poszła szukać zwierzęcych kości na brzegu strumienia za miastem. Jej dwie towarzyszki postanowiły przejść na drugi brzeg, a Bernadetta zatrzymała się u wejścia do niewielkiej groty na stromym stoku, żeby zdjąć buty i pończochy. Dzień czy dwa później opowiedziała spowiednikowi, iż zauważyła wówczas w grocie białą postać kobiecą lub dziewczęcą. Widzenie wprawiło dziewczynę w taką ekstazę, że przeszła przez strumień, nie czując nawet lodowatej wody. Warto w tym miejscu przytoczyć szczegółową relację samej Bernadetty, którą spisano ponad trzy lata później:
Usłyszałam hałas. Odwróciłam się w stronę łąki i zobaczyłam, że drzewa w ogóle się nie poruszają. Dalej zdejmowałam buty i pończochy. I znowu usłyszałam hałas. Uniosłam głowę i zajrzałam do groty. Zobaczyłam panią w białej sukni z niebieską szarfą, z żółtymi rozetkami na stopach, ten kolor miał też jej różaniec. Gdy to zobaczyłam, przetarłam oczy - myślałam, że mam przywidzenie. Włożyłam rękę do kieszeni i znalazłam mój różaniec. Chciałam się przeżegnać, ale nie mogłam podnieść ręki do czoła, bo opadła bezwładnie. Postać ta się przeżegnała, a wtedy moja ręka zadrżała. Teraz już mogłam to zrobić, to znaczy wyjąć różaniec. Postać przesuwała paciorki różańca, ale nie ruszała ustami. Kiedy skończyłam odmawiać różaniec, postać nagle zniknęła.
Trzy dni później Bernadetta powróciła do groty, tym razem w asyście kilkunastu świadków. Zdaje się, że dziewczynka sporo myślała o widzeniu, bo wzięła ze sobą buteleczkę wody święconej, żeby spryskać nią zjawę, jeśli się pokaże. Zapewne chciała się przekonać, czy postaci tej nie stworzył diabeł, by wodzić ją na pokuszenie. Przypuszczano także, że zjawa jest duchem pobożnej katoliczki, Elisy Latapie, która zmarła kilka miesięcy wcześniej.
Tego dnia Bernadetta znowu ujrzała zjawę, która ukazała się jej jeszcze szesnaście razy między lutym a lipcem. Towarzyszący dziewczynce ludzie nigdy nie widzieli postaci w bieli i musieli polegać na relacjach samej Bernadetty. Podczas drugiego pojawienia się postać przemówiła, nie podając co prawda swego imienia, lecz obiecując: "Nie przyrzekam, że uczynię cię szczęśliwą na tym świecie, ale na tamtym". Na tej podstawie niektórzy sąsiedzi dziewczynki uznali, iż dama w bieli jest Matką Boską, a z opinią tą zgodziła się sama Bernadetta i reszta mieszkańców Lourdes.
Zarówno policja, jak i miejscowy wikary sceptycznie podchodzili do tego zdarzenia, poddając Bernadettę trzygodzinnemu surowemu badaniu, lecz nie zdołali wzbudzić w niej wątpliwości co do prawdziwości wizji. Mimo niechętnej postawy rodziny dziewczyna nadal chodziła do groty, ponieważ obiecała to Matce Boskiej, a 25 lutego towarzyszyło jej trzysta osób. Tego dnia tłum zgromadzony przy wejściu ujrzał, jak Bernadetta przestała odmawiać różaniec i zaczęła garściami wpychać do ust ziemię z dna groty. Potem wyjaśniła, że zjawa wskazała na błotnistą glebę i poleciła jej "pić z tego źródła". Ci, którzy żywili podejrzenie, iż dziewczyna jest albo histeryczką, albo kłamczuchą, po chwili stwierdzili ze zdumieniem, że w miejscu, gdzie Bernadetta odgarniała ziemię, trysnęło źródło. Wylewało się z niego około siedemdziesięciu litrów wody dziennie. Źródło to nadal istnieje i stanowi centralny element świątyni w Lourdes, woda zaś ma właściwości uzdrawiające i podobno uczyniła wiele cudów.
Widzenia trwały nadal, a Matka Boska za pośrednictwem Bernadetty przekazywała ostrzeżenia pod adresem grzeszników i wiele rozmaitych poleceń. Na początku marca dziewczyna spotkała się ze sceptycznie nastawionym proboszczem, ojcem Peyramole, który uparcie odmawiał udania się do groty, i poleciła mu zbudować tam kaplicę. Kapłan nie wyraził zgody i zażądał, aby Bernadetta dowiedziała się, kim naprawdę jest dama w bieli. Wreszcie, po niewytłumaczalnej trzytygodniowej przerwie, w czasie której postać się nie ukazywała, Bernadetta udała się do groty i trzykrotnie zapytała zjawę: "Pani, czy mogłabyś powiedzieć mi, kim jesteś?" Za trzecim razem postać w bieli wyciągnęła do niej ramiona, mówiąc: "Jestem Niepokalanym Poczęciem" - po czym zniknęła.
Choć była to ostatnia znacząca wizja Bernadetty, trzy słowa wypowiedziane w jej trakcie wystarczyły, aby wzbudzić sensację wokół zdarzeń w Lourdes. Katolicka doktryna niepokalanego poczęcia, potwierdzająca, że Dziewica Maryja poczęła bez popełnienia grzechu pierworodnego, została ogłoszona przez papieża zaledwie cztery lata wcześniej. Przedstawiając się w ten sposób, Matka Boska nie tylko określiła swoją tożsamość, lecz także wyraziła aprobatę dla wciąż nowego w 1858 roku dogmatu.
Dla ludzi pobożnych, którzy bez zastrzeżeń akceptowali prawo biskupa Rzymu do ustalania artykułów wiary, słowa Dziewicy były dodatkowym potwierdzeniem prawdziwości wizji w Lourdes. W ciągu kilku tygodni wokół groty zaczęła powstawać świątynia, a wodzie z tryskającego tam źródełka przypisywano kilkaset cudownych ozdrowień. ["Cuda" z Lourdes są badane przez grupą katolickich lekarzy, którzy tworzą Zespół Medyczny Lourdes. W okresie pierwszych stu lat od założenia w 1884 roku, Zespół uznał jedynie osiemdziesiąt cztery z sześciu tysięcy przypadków przedstawionych jako cudowne.] Bernadetta, przedtem nikomu nie znana dziewczyna, stała się osobą ważną, a nawet czczoną. Po pewnym czasie wstąpiła do klasztoru. Zmarła w 1879 roku i wkrótce została kanonizowana.
Jednak bardziej sceptycznie nastawieni obserwatorzy te same świadectwa, które wierzących przekonywały, iż Dziewica istotnie objawiła się w Lourdes, traktowali jako dowód na to, że wizje Bernadetty (choć bez wątpienia dla niej samej wystarczająco realne) mają podłoże psychologiczne. Zacznijmy od tego, iż postać ukazująca się w grocie nie wyglądała jak Palestynka z I wieku n.e. W ogóle trudno orzec, czy była dojrzałą kobietą, albowiem czternastoletnia Bernadetta przedstawiała ją jako mniej więcej swoją rówieśnicę. Ubiór - biała suknia z niebieską szarfą i żółtymi rozetkami na stopach - przypomina strój pani z La Salette, opisanej przez Melanie i Maximina. Tamta także odziana była w białą suknię i płaszcz oraz obuwie z jaskrawymi rozetkami. Co ciekawsze, ówczesne źródła donoszą, że krótko przed pojawieniem się postaci w Lourdes pewien ksiądz w rozmowie z nauczycielem Bernadetty zauważył: "Jeśli moje wyobrażenie dzieci z La Salette jest zgodne z rzeczywistością, to ta mała pastereczka musi je przypominać". Jeżeli wypowiedź ta dotarła do uszu Bernadetty, mogła wzbudzić w niej przekonanie, że i ona zasłużyła na uwagę Matki Boskiej.
Nie sposób też wykluczyć, iż usankcjonowanie przez Świętą Dziewicę doktryny niepokalanego poczęcia (w stwierdzeniu, które było gramatycznie niepoprawne - Peyramole zauważa, że słowa Matki Boskiej powinny brzmieć: "Jestem Dziewicą od Niepokalanego Poczęcia") może mieć coś wspólnego z faktem, że Bemadettę tuż przed widzeniem odesłano do pewnej rodziny, która zgodziła się uczyć ją katechizmu. Przygotowania do pierwszej komunii mogły w dziewczynce rozbudzić zarówno uczucia religijne, jak i oczekiwania, jakich uprzednio sobie nie uświadamiała. [Dokładność relacji Bernadetty jest dyskusyjna. Jej oświadczenia datują się jedynie z 28 maja 1861 roku, kiedy to wstąpiła do klasztoru, a do tego czasu musiała opowiadać swoje doznania niezliczoną ilość razy.]
Ci, którzy dowodzą, iż wizje religijne nie są inspirowane przez boski pierwiastek, poczynili wiele innych ważnych obserwacji o ukazywaniu się Matki Boskiej. Zwracają między innymi uwagę na fakt, że odkąd Bernadetta miała całą serię wizji, późniejsze objawienia stanowiły odbicie tego wzorca. W 1917 roku w Fatimie odnotowano sześć ważnych objawień, a główny świadek, Lucia de Jesus dos Santos, twierdziła potem, że w 1915 i 1916 roku miała jeszcze sześć innych wizji, w których pojawiał się anioł i "posąg ze śniegu". W Beauraing w Belgii w 1932 roku pięcioro dzieci doznało dalszych dwudziestu kilku objawień Matki Boskiej. Ponadto Dziewica Maryja pojawiała się mniej lub bardziej regularnie przez pięć lat (1961-1965) w Garabandal w Hiszpanii, a od 1981 roku przez ponad dziesięć lat w Medjugorje w Chorwacji. Inne, mniej znane, wizje miały miejsce w tym samym czasie także gdzie indziej. W 1987 roku stwierdzono, że Matka Boska pojawia się regularnie o szóstej trzydzieści każdego wieczora w wiosce El Repilade w Andaluzji, a o szóstej czterdzieści w Medjugorje, czyli w odległości około dwóch tysięcy kilometrów na wschód. Ci, którzy dowodzili, że Maryja przybywa na ziemię rzadko i tylko z ważnych powodów, nie potrafili wyjaśnić tej obfitości objawień.
W istocie trudno się dziwić agnostykom, iż sceptycznie odnoszą się do owych objawień, jeśli wziąć pod uwagę czas i miejsce oraz świadków, którym Matka Boska postanowiła się ukazać. Co prawda w kilku przypadkach - przede wszystkim w Fatimie - dała do zrozumienia, że ma ważne posłanie do przekazania miejscowemu biskupowi, a nawet papieżowi. Ale w innych wyjawiała swe posłania małym dzieciom, którym bardzo trudno było przekonać dorosłych, aby traktowali je poważnie. Zadania nie ułatwiał fakt, iż Święta Dziewica tylko im się ukazuje i za ich pośrednictwem przekazuje to, co ma do powiedzenia. Nawet jeśli w pobliżu znajdują się inni ludzie, nikt poza grupką dzieci nie widzi jej i nie słyszy. [W Fatimie na przykład nawet teraz nie bardzo wiadomo, czy dwoje młodszych z trojga wizjonerów naprawdę widziało ją i słyszało. Wydaje się, że inspiratorką całego zdarzenia była Lucia de Jesus dos Santos, jedyny żyjący świadek. W Beauraing także tylko jedno z pięciorga dzieci - jedenastoletni Albert Vosin - pełnił rolę inspiratora i rzecznika całej gromadki.] Wierzący dowodzą, że objawienia mają na celu wzmocnienie wiary i niesienie pocieszenia małym wiejskim społecznościom. Ale nawet wówczas znajduje zastosowanie argument, który wysuwa się w kwestii UFO: otóż każdy uwierzyłby w istnienie latających spodków, gdyby lądowały na trawniku przed Białym Domem, a nie na łące w jakiejś małej miejscowości. To samo odnosi się do Matki Boskiej: o wiele większe wrażenie wywarłaby jej postać ukazująca się na placu św. Piotra w Rzymie.
Poza tym, jak na tak ważną figurę, Matka Boska ma bardzo niewygórowane wymagania - wybudowanie kaplicy tu, odbywanie modłów ówdzie. Zdumiewa jej gotowość do odpowiadania na pytania i do spełniania poleceń młodocianych świadków. Jean Bernard, o którym mowa w ostatnim rozdziale, nie tylko prosił, ale i otrzymywał (jak twierdzi) to, czego żądał. Matka Boska zgodziła się na przykład zmienić porę ukazywania się z siódmej na bardziej dla Jeana odpowiednią jedenastą rano. Mimo iż parokrotnie prosił ją o uczynienie cudu, zjawa nie kwapiła się z ich dokonaniem, przestała także błogosławić różańce przyniesione przez towarzyszący Jeanowi tłum. Jeden z komentatorów spytał z przekąsem: "Czy mamy prawo przypuszczać, że samego Jeana znudziły już te praktyki?"
Przyjęcie którejkolwiek ze wspomnianych wyżej, wielce prawdopodobnych, sugestii prowadzi nieuchronnie do wniosku, że analizowanie osobowości świadków wyjątkowych zdarzeń jest równie ważne, jak rejestrowanie ich doświadczeń. Jest to podstawowa reguła w badaniach dziwnych zjawisk, niezależnie od tego, czy rzecz dotyczy uprowadzeń przez UFO i morskich potworów, czy religijnych widzeń. Stosowanie jej może zaowocować głębszą wiedzą o tych zjawiskach, umożliwia zrozumienie najdziwniejszych zdarzeń.
Podejście mające na uwadze konstrukcję psychiczną świadka pozwala wytłumaczyć, dlaczego Matka Boska pojawia się z uderzającą regularnością w krajach tradycyjnie katolickich (większość objawień miała miejsce we Francji i we Włoszech), rzadko w strefie wpływu Kościoła prawosławnego i protestantyzmu, a praktycznie w ogóle w krajach o odmiennej kulturze, takich jak Chiny i Indie, gdzie kilka spektakularnych zdarzeń mogłoby spowodować masowe nawrócenia. Z tego punktu widzenia staje się jasne, dlaczego jedyna znana seria objawień Matki Boskiej w Kościele anglikańskim - mająca miejsce w katedrze Llanthoney w Walii wczesną jesienią 1880 roku - zdarzyła się w prowincjonalnym przedsiębiorstwie prowadzonym przez arystokratę-dziwaka, którego głównym celem życia było służenie Świętej Dziewicy.
Być może najważniejszym pytaniem, jakie wzbudzają tego rodzaju wizje, jest kwestia ich "realności". Wydaje się, iż w ogóle nie mogą być realne - to znaczy w sensie pojawienia się Matki Boskiej w ludzkim ciele - bo wówczas zjawa byłaby widoczna dla każdego, a nie tylko dla wybrańców. Można założyć, choć to niepotrzebnie komplikuje sprawę, iż Maria przybiera ludzką postać w czasie pobytu na ziemi, a równocześnie posługuje się boską mocą, żeby ukryć swą obecność przed większością wiernych. Kościół katolicki aprobuje tłumaczenie pośrednie: niewielka liczba objawień następuje z boskiej inspiracji, a reszta jest wynikiem samookłamywania się lub działania nieczystych mocy. Wersję tę wspierają sprawdzone przepowiednie Dziewicy oraz cudowne uzdrowienia w poświęconych jej sanktuariach. Można jeszcze rozważać taki wariant, że wszystkie wizje są albo realnym doświadczeniem, albo zmyśleniem.
Rozpatrzmy najpierw tę drugą możliwość. Jeśli uznamy, że wizja jest zmyśleniem, musimy zakwestionować wiele znaczących stwierdzeń świadków lub doniesień, jakie w ich imieniu publikowano. Istnieją na przykład poważne rozbieżności między relacjami, które Lucia de Jesus dos Santos, wizjonerka z Fatimy, przekazała bezpośrednio po spotkaniu ze zjawą w 1917 roku, a wersją zdarzeń spisaną przez nią w 1942 roku, dwadzieścia lat po wstąpieniu do klasztoru. Poza tym, że podwoiła liczbę wizji w porównaniu z początkowym stanem, to po raz pierwszy ujawniła dwie z trzech słynnych "przepowiedni z Fatimy", rzekomo przekazane jej i dwojgu towarzyszy. Są to przerażające wizje piekła i proroctwa dotyczące przyszłości Rosji. Cały ten materiał ma bardzo wątpliwą wartość. Kevin McClure, jeden z najwybitniejszych znawców przedmiotu, w dodatku darzący Lucię szczerą sympatią, stwierdza: "Spędziwszy ponad dwadzieścia lat w ciszy i odosobnieniu w klasztorze, odcięta od normalnego życia, stale na nowo przeżywała zdarzenia z 1917 roku, co nie sprzyjało dokładnemu odtworzeniu szczegółów owego z pewnością traumatycznego dla małego dziecka doznania. Wierny przekaz wspomnień tego, co naprawdę wówczas zaszło, wymagałby ogromnego obiektywizmu".
Bardziej sceptycznie nastawiony Joe Nickell wysuwa poważne zastrzeżenia co do wiary godności Lucii jako świadka, nazywając ją "rozpieszczoną i zepsutą dziewczyną, znaną ze skłonności do konfabulacji". Przypomina też, iż własna matka nazwała Lucię "oszustką wodzącą za nos połowę świata".
Trudno jednak zakładać z góry, że wizje bogów i aniołów mają czysto psychologiczne podłoże. Hipotezę o nadmiernie wybujałej fantazji można zastosować w przypadku, gdy wizja ma tylko jednego świadka. Ale większość wspomnianych objawień wydarzyła się w obecności dwóch lub więcej osób. Sugerowałoby to, iż jedna z nich, obdarzona dominująca osobowością, wmawia innym, że widzą to, czego nie widzą - zjawisko znane psychologom jako folie a deux (psychoza indukowana). Lecz to tylko etykietka, która wszakże nie wyjaśnia, dlaczego jedna osoba wmawia coś drugiemu człowiekowi, a on przyjmuje to w dobrej wierze.
Teoria folie a deux mogłaby tłumaczyć wczesne wizje z Fatimy, bo jest wysoce wątpliwe, aby dwoje pozostałych świadków, Francisco Marto (który w 1917 roku miał dziesięć lat) i jego siostra Jacinta (wówczas zaledwie sześcioletnia), rzeczywiście słyszało i widziało to, co opisywała im Lucia. Z drugiej strony, wszelkie tego typu wizje można uznać za dowód potwierdzający hipotezę o rzeczywistym doświadczeniu, zakładającą, że świadek reaguje na niezrozumiałe zjawiska zgodnie z pojęciami panującymi w religii i kulturze, w jakiej wzrastał. "Dowiedzenie" tej hipotezy wymagałoby długotrwałych badań porównawczych widzeń, które miały miejsce w kilku różnych kulturach.
Teoria o autentycznym doświadczeniu tłumaczy nie tylko przedstawiane przez różnych świadków podobne opisy Matki Boskiej (które, warto zauważyć, mogą być efektem zbliżonych jej wizerunków w tradycyjnej ikonografii), ale i to, dlaczego podobne zdarzenia mają miejsce w zupełnie niepodobnych środowiskach. Porównajmy dla przykładu wizje czternastoletniej Bernadetty Soubirous w Lourdes w 1858 roku z "duchami" napotkanymi dwa lata wcześniej przez piętnastoletnią prorokinię z plemienia Xhosa, Nonquawuse. Podobnie jak "biała pani" Bernadetty, "duchy" Nonquawuse także przepowiadały całemu plemieniu okrutny los, zalecając jednocześnie pobożne akty w celu jego odwrócenia. Pojawiały się przez następne dni w tym samym miejscu, a gdy Nonquawuse przybyła tam w asyście opiekuna, były widzialne tylko dla niej. Przyjaciel dziewczyny, Nombanda, pozostawił relację o okolicznościach towarzyszących wizjom, a opis ten mógł równie dobrze pochodzić ze spotkań Bernadetty: "Często towarzyszyłem Nonquawuse do pewnego krzewu, gdzie rozmawiała z ludźmi - i chociaż nieraz mówiła mi, że widzi tam tych ludzi, a oni do niej mówią, ja nigdy ich nie widziałem ani nie słyszałem, choć zawsze byłem z nią przy tym krzewie" [Co ciekawe, niektóre z późniejszych wizji Nonquawuse ukazywały się także kilku innym osobom w okolicznościach przypominających ruchy Słońca podczas cudu w Fatimie.].
Można też zaobserwować inne podobieństwa. Chrześcijańska Europa ma na przykład swoją legendę o Żydzie Wiecznym Tułaczu - nieszczęśniku, który za to, że kpił z Jezusa w drodze na Kalwarię, został skazany na głoszenie po świecie świadectwa o Jego męczeństwie aż do dnia Sądu Ostatecznego. Tymczasem w tradycji mormonów istnieje legenda o trzech uczniach z plemienia Nefitów, którzy po zmartwychwstaniu Jezusa podążyli za Nim do Ameryki i tam pozwolono im pozostać na ziemi i głosić ewangelię. W okresie minionych dwóch stuleci spora liczba wiarygodnych wyznawców Mormona utrzymywała, że spotkali brodatych mężczyzn w bieli, których rozpoznawali jako owych wędrujących Nefitów.
Wiele ciekawych obserwacji można wysnuć, porównując doświadczenia religijne i inne dziwne zjawiska. Na przykład znacznie więcej niż zazwyczaj objawień Matki Boskiej zdarzyło się w roku 1947, czyli wówczas, gdy nad Ameryką po raz pierwszy zaobserwowano latające spodki. Czy należy stąd wnosić, iż katolicy reagowali we właściwy sobie sposób na zewnętrzne bodźce - przez innych uznawane za mechaniczne nie zidentyfikowane obiekty latające - czy też było to odbicie niepokoju związanego z zapoczątkowaniem zimnej wojny, manifestującego się między innymi w ten szczególny sposób? Jakie konkluzje nasuwają się w związku ze świadectwem hiszpańskiej wizjonerki, Amparo Cuevas, która w 1982 roku zwierzyła się swemu spowiednikowi, że otrzymała ostrzeżenie, iż "gwiezdne statki, otoczone błękitną poświatą, stoją w pogotowiu, aby zabrać wybranych do ziemi obiecanej"? Proroctwo to jest co prawda głęboko osadzone w tradycji chrześcijańskiej, ale i niezwykle znamienne dla wszystkich, którym nieobce są relacje o kontaktach z latającymi spodkami.
W gruncie rzeczy w wielu wypadkach objawień mamy do czynienia z podłożem psychologicznym (na przykład ktoś w dzieciństwie widział anioły, ale w późniejszym wieku ma erotyczne omamy), a tylko z rzadka lub wcale z widzeniami nie poddającymi się takiej interpretacji. Czy istnieją zatem dowody na to, że wizje Matki Boskiej są czymś więcej niż tylko fantazjami świadka? Odpowiedź brzmi: "Być może".
Na przykład jedno proroctwo Matki Boskiej z Fatimy, wyjawione przez Lucię jeszcze wówczas, gdy objawienia wciąż trwały, okazało się fałszywe. 13 października 1917 roku oznajmiła, że Maria powiedziała jej, iż I wojna światowa już się skończyła: "Wojna skończy się już dzisiaj; czekajcie na bohaterskich żołnierzy". Tymczasem działania zbrojne trwały jeszcze przez trzynaście miesięcy. Ponadto, jak wcześniej wspomniałem, mniej niż połowa z siedemdziesięciu tysięcy świadków obecnych tego dnia w Fatimie widziała "cuda dziejące się ze słońcem". Z drugiej strony, dysponujemy relacją dwóch kleryków obecnych w trakcie piątego objawienia w Fatimie 13 września tegoż roku. "Wyraźnie" widzieli lśniącą kulę światła toczącą się ze wschodu na zachód, a kiedy już zniknęła z pola widzenia, usłyszeli, że mała dziewczynka "ubrana jak Lucia i w tym samym wieku wołała z radością: Widzę to! Widzę to! Teraz opuszcza się do podnóża wzgórza". Istnieje także możliwość (choć nie ma na to mocnych dowodów), że świadkowie objawienia w Pontmain opisywali zdarzenia w ten sam sposób niezależnie od siebie. Tak więc domniemanie, iż niektóre objawienia Matki Boskiej mają rzeczywiście nadprzyrodzony charakter, może być zgodne z prawdą (aczkolwiek słabo udokumentowane).
Zdjęcia Boga
Najpoważniejszym argumentem wysuwanym przez sceptyków przeciwko realności tych zjawisk jest niemożność ich zarejestrowania. Nie wystarcza znalezienie się we właściwym miejscu i czasie w towarzystwie samych wizjonerów. Dlatego nie dysponujemy materiałem faktograficznym dostatecznie potwierdzającym ich realność.
Istnieje jednak kilka zdjęć, na których rzekomo utrwalono wizerunki bogów. Najwcześniejsze pochodzi z około 1920 roku i ukazuje brodatą, przypominającą Chrystusa postać, stojącą przy jakimś płocie z prawą ręką wzniesioną w błogosławiącym geście. Arthur Conan Doyle dostał podobno w 1926 roku odbitkę tej fotografii z adnotacją, że została zrobiona przez gospodynię domową z Seattle, Mildred Swanson. Skierowała ona obiektyw na klomb kwiatów i w tym momencie usłyszała samoistne kliknięcie aparatu fotograficznego. To samo stało się, gdy przewinęła film, a po wywołaniu na obu klatkach pojawił się wizerunek Chrystusa.
Ale to tylko jedna z wersji. W prasie opublikowano kilkanaście różnych, wzajemnie wykluczających się domysłów co do pochodzenia zdjęcia. Twierdzono na przykład, że znaleziono je w 1917 roku w okopach podczas I wojny światowej, pojawiła się także sugestia, że zdjęcie zrobił fryzjer z Bristolu. W miarę upływu lat kolejne odbitki były coraz mniej wyraźne, szczegóły uległy znacznemu zatarciu, aż w końcu gazeta "Sunday People" opublikowała zdjęcie z podpisem głoszącym, że jest to "widok Alp z pokładu samolotu, [ukazujący] oblicze Chrystusa wyryte na topniejącym śniegu". W takiej sytuacji owo domniemane zdjęcie Jezusa można uznać jedynie za dowód na fakt, iż dziwnym zjawiskom mogą towarzyszyć nieprawdopodobne legendy, ale na nic poza tym.
Istnieje kilka innych rzekomych zdjęć postaci Jezusa, tworzonych przez naturę. Najsłynniejsza jest fotografia chmur, które ułożyły się w taki sposób, iż wyraźnie pokazują brodatego Chrystusa udzielającego błogosławieństwa. Po raz pierwszy opublikowano ją w latach sześćdziesiątych w dzienniku wychodzącym w Kentucky, a zrobiona została prawdopodobnie z pokładu amerykańskiego bombowca w czasie wojny koreańskiej. Istnieją też dwa zdjęcia chmur zrobione nad południowo-wschodnią Azją przedstawiające wizerunek buddyjskiej bogini Kwanyin. W 1982 roku wielką sensację wywołało w Tajlandii podobno oryginalne zdjęcie medytującego Buddy. Podczas dochodzenia doliczono się co najmniej jedenastu różnych relacji dotyczących pochodzenia zdjęcia. Kilka z nich głosi, że czarno-biały wizerunek pojawił się na rolce kolorowego filmu.
Żadnego z tych zdjęć nie można uznać za dowód, nic bowiem nie wiadomo o ludziach, którzy je wykonali, ani też o okolicznościach, w jakich zostały zrobione. Ale w ostatnich kilku latach ujawniono dwie godne uwagi relacje o kolejnych fotografiach Chrystusa, które na pierwszy rzut oka wydają się bardziej przekonujące. Pierwsza jakoby została zrobiona w Watykanie przez trzydziestodwuletnią afrykańską zakonnicę, siostrę Annę Ali. Jest ona gospodynią zambijskiego arcybiskupa Emanuela Milingo, którego kilku innych biskupów oskarżało o czary i który naraził się na dezaprobatę Kościoła za odbywanie publicznych egzorcyzmów z udziałem ogromnych rzesz swojej trzódki. Siostra Anna oświadczyła w 1991 roku, że Jezus odwiedzał ją w celi w każdy wtorek i pozwolił się sfotografować. Zdjęcie przedstawia tradycyjny wizerunek młodego, brodatego Chrystusa o pięknych, lecz zdecydowanie europejskich rysach twarzy. Jest on zupełnie niepodobny do drugiego współczesnego portretu, przedstawiającego wybitnie semicki typ mężczyzny w turbanie. Ponoć Jezus ukazał się w Nairobi tłumowi ludzi słuchających uzdrowicielki wiarą, Mary Ataska. Świadkowie tego niezwykłego zdarzenia opowiadali, że Jezus najpierw pobłogosławił obecnych w języku suahili, a potem zaklął po hebrajsku i wskoczył do samochodu prowadzonego przez niejakiego Gurnama Singha. Indagowany Singh wyznał, że zawiózł swego pasażera na przystanek autobusu numer 56, gdzie Syn Boży kazał się wysadzić, żeby - jak powiedział - "udać się do nieba".
Trzeba podkreślić, że wszystkie fotografie bogów są w najlepszym razie podejrzane. Ich pochodzenie prawie zawsze otacza tajemnica, a większość przedstawia tradycyjne wizerunki. Wprost ciśnie się na usta pytanie, czy nie są to po prostu zdjęcia istniejących obrazów i ikon. Tak czy owak, z pewnością nie można ich uznać za dowód zjawisk o religijnej naturze.
Cudowne relikwie
Jeszcze przed wynalezieniem fotografii spora liczba kościołów szczyciła się posiadaniem własnych materialnych dowodów boskiej potęgi, zazwyczaj w postaci szczątków Chrystusa lub jakiegoś świętego. Relikwie te stawały się przedmiotami kultu i przypisywano im często cudowne ozdrowienia. W trudnych czasach wynoszono je w specjalnych relikwiarzach na zewnątrz kościołów, aby swoją obecnością dodawały wiernym otuchy.
W wielu kościołach na świecie nadal przechowuje się święte relikwie. Są to fragmenty krzyża, na którym zawisł Chrystus, kawałki kości palca Buddy, a nawet strzępy tuniki, w którą odziany był Jezus w drodze na Kalwarię, zachowane w katedrze w niemieckim Trier w kleju kauczukowym (przez co nie można ich poddać radiochronologii). Powszechnie spotyka się także kości świętych, a jest ich tak wiele, że głowa Świętego Teilo, znajdująca siew katedrze Llandaff w południowej Walii, to tylko jedna z trzech czaszek, którym przypisuje się zdolność leczenia krztuśca.
Niestety, relikwie nie są żadnym dowodem na cokolwiek. Choć o ich cudotwórczych właściwościach krążą legendy, nie sposób wyśledzić prawdziwych właścicieli tych artefaktów. Na przykład notatki o świętej tunice z Trier po raz pierwszy pojawiły się dopiero w 1196 roku, czyli po ponad tysiącu latach od śmierci Chrystusa, podczas których nikt o niej nie słyszał.
Jest wszelako pewien rodzaj relikwii, które zasługują na dokładniejsze zbadanie. Otóż ciała zdumiewająco wielu wyjątkowo pobożnych ludzi opierają się rozkładowi i pozostają w stanie pierwotnym niekiedy przez kilkaset lat po ich śmierci. Niejednokrotnie ciała te są wystawiane na widok publiczny i wówczas ewidentny brak rozkładu może stanowić świadectwo o religijnym charakterze.
Zjawisko to uznawane jest często jako charakterystyczne dla świata chrześcijańskiego, a najstarsze relacje dotyczą ciała św. Cecylii, którą w 177 roku poddano rzadko stosowanym torturom, polegającym na częściowym odcięciu głowy, a następnie umieszczeniu w łaźni parowej. W 822 roku papież Paschalis I zbudował katedrę pod jej wezwaniem i - prowadzony, jak mówią, wizją świętej - zlokalizował jej przypuszczalny grób, wyjął ciało i pochował pod ołtarzem nowej świątyni. Odkryto je ponownie podczas prac konserwatorskich w 1599 roku, a po otwarciu trumny stwierdzono, że ciało jest nienaruszone i w dodatku rozsiewa "tajemniczą woń kwiatów".
Można wymienić kilkadziesiąt podobnych przypadków, między innymi ciało św. Teresy od Serca Jezusowego, włoskiej mniszki, która zmarła w 1770 roku na gangrenę. Zważywszy jej chorobę, należałoby się spodziewać, że ciało szybko ulegnie rozkładowi, ale dwukrotnie - w 1783 i 1805 roku - poddane zostało ekshumacji i za każdym razem stwierdzano, iż zachowało się w idealnym stanie. Lekarze, którzy dokonali ekshumacji w 1805 roku, relacjonują, że ciało miało "naturalny kolor, było nieco wysuszone, ale mimo to zdumiewająco elastyczne i giętkie, nawet w miękkich częściach między żebrami i w pachwinie. Włosy na głowie były siwe, lecz żywe, a na brwiach miały barwę złoto-blond i z pewnością nie były martwe. Rana na prawej stopie, przez którą chirurg upuszczał krew, była zagojona i o prawidłowej barwie".
Ciało to, obecnie zmumifikowane, ale nadal nie naruszone, znajduje się w poświęconej Cecylii kaplicy we Florencji.
Wiele podobnych zjawisk odkryto dzięki ekshumacjom stanowiącym część procesów beatyfikacyjnych i kanonizacyjnych. Należą do nich przypadki odnalezienia nienaruszonych ciał - na przykład św. Katarzyny z Genui - w spleśniałych trumnach, a przecież pleśń przyśpiesza proces rozkładu. Kiedy wykopano szczątki św. Antoniego z Padwy, ciało rozpadło się w proch, ale na dnie trumny pozostał "czerwony, miękki język". Choć w znanej historii jego życia nie ma wzmianek o tym, że był szczególnie wybitnym mówcą, Kongregacja Świętych Rytuałów, która zebrała się w celu zbadania tego przypadku, uznała to za "cud drugiej kategorii". Warto wspomnieć, iż ciała dwóch kanonizowanych maryjnych wizjonerek - św. Katarzyny Laboure (zobaczyła Matkę Boską w Paryżu w 1830 roku) i wspomnianej już Bernadetty Soubirous - również są nienaruszone.
Podstawową przeszkodą w oficjalnym uznaniu tego zjawiska jest całkowity brak dowodów na to, że ciała domniemanych świętych zachowują się w nie zmienionym stanie przez wiele lat po ekshumacji. Sceptyk Joel Nickell zwraca uwagę na fakt, iż w miarę upływu lat ulegają jednak rozkładowi. Szczątki świętych, które były w dobrym stanie po pierwszej ekshumacji, wykopane kilkaset lat później zamieniły się w garstkę prochu. Ciała innych przechowywane na powierzchni ziemi, z wolna ulegają mumifikacji lub rozkładowi. Najlepszym dowodem jest ciało św. Bernadetty. Po pierwszej ekshumacji w 1909 roku, trzydzieści lat po śmierci, było nieco gąbczaste. Umyto je dokładnie i przebrano, co zapewne przyśpieszyło rozkład, gdy bowiem po dziesięciu latach przeprowadzono kolejne badanie, stwierdzono, że twarz świętej traci barwę. Podjęto środki zaradcze i obecnie nieskazitelna twarz Bernadetty, wystawiona na widok publiczny w szklanej trumnie w Nevers, jest w rzeczywistości woskową maską. Ze św. Katarzyną Laboure obchodzono się troskliwiej: ręce zostały amputowane i umieszczone w relikwiarzu, serce i rzepki kolanowe usunięto, a ciało wystawiono na widok publiczny w specjalnej kaplicy po zastrzykach z balsamującego płynu.
Działania takie każą ostrożniej przyglądać się zdjęciom nie tkniętych rozkładem ciał. Nie jest też całkiem zrozumiałe, dlaczego ciała jednych świętych opierają się gniciu, a inne, nie mniej święte, psują się równie szybko jak zwłoki zwykłych śmiertelników. Problem ten absorbował wielkiego jezuickiego pisarza, autora prac o zjawiskach religijnych, ojca Herberta Thurstona. W gruncie rzeczy uznawanie nieulegania rozkładowi za dowód świętości wydaje się wątpliwe, albowiem ciała wielu grzeszników i pogan także zachowują się w dobrym stanie. W 1485 roku odkopano ciało Julii, córki cesarza Klaudiusza. Było w bardzo dobrym stanie, a "twarz jaśniała młodością". Podobnie jak zwłoki św. Cecylii, ciało Rzymianki rozsiewało zapach kwiatów, co zwykle uznawano za atrybut świętości, choć równie dobrze mógł być to aromat substancji balsamujących. Odkrycie nienaruszonych szczątków Julii wywołało taką sensację, że papież Innocenty VIII polecił, aby je nocą w tajemnicy ponownie zakopać. Podobny przypadek miał miejsce w 1895 roku w Stade w Hanoverze, gdzie podobno odkryto "doskonale zachowane" ciało wojownika z VIII wieku. Głośny awanturnik Alaister Crowley natknął się w Meksyku na nie naruszone rozkładem, zmumifikowane ciało mężczyzny nieżyjącego od trzech tygodni. Leżało na otwartej przestrzeni, nie tknięte ani przez sępy, ani kojoty. Crowley twierdził, że zwłoki dlatego tak dobrze się zachowały, bo zmarły spożywał "chili i inne ostre przyprawy".
Krótko mówiąc, nie sposób uznać tych przypadków za niepodważalne dowody świętości. Ale na pewno dziwne zjawiska warto badać, i to niekoniecznie pod kątem ich religijnego znaczenia, lecz dlatego, że na to zasługują.
Mike Dash - Granice poznania